To jeszcze nie ostatnie narty... Drukuj Email
Wpisany przez Zrzędliwy Dziadek Funio   
środa, 30 marca 2011 16:59

To jeszcze nie ostatnie narty...

Szanowny Dziadku! Co byś zrobił, gdybyś znalazł się w takiej sytuacji, jaką Ci poniżej opiszę?

Jak zwykle, tak i w tym roku pojechaliśmy na narty do Austrii, wynajętym busikiem, w osiem osób. Zwyczajowa, wyczekiwana wyprawa emerytów, gdyż wszyscy skończyliśmy już 60 lat.  Najstarszy nasz kolega – Karol, siedemdziesięciolatek również się wybrał mimo, że przez całą jesień walczył z kontuzją kolana (przewrócił się we własnym ogródku i potłukł) „zaliczył” balonikowanie naczyń krwionośnych i miał cukrzycę. Żona (młodsza od niego o 18 lat) zapewniła nas jednak, że Karol jest w znakomitej formie, może przebywać w górach na wysokości ponad 2000 metrów i świetnie sobie poradzi. Ucieszyło nas i natchnęło optymizmem to, że jedziemy wciąż w tym samym składzie, choć o rok starsi, że nikt nie odpadł, że wszyscy ciągle dajemy radę – super! 
Uwielbiamy jeździć na nartach. Uczyliśmy się tej sztuki w polskich górach, w siermiężnych warunkach, na wymuldzonym Kasprowym i wylodzonym Szczyrku, więc co roku, nie odmiennie zachwycał nas komfort z jakim można szusować po austriackich Alpach. Strasznie jesteśmy nakręceni na jazdę, wyruszamy więc na wyciągi o 9.00 i jeździmy do oporu, czyli do 16.30 z małą przerwą na przekąskę. Podobnie miało być w tym roku. Lecz nie było.
Problemy zaczęły się pierwszego dnia – było mglisto, trochę padało. Prawie każdy z nas miał kłopoty, gdyż widoczność była marna, a Karol przewracał się i gubił we mgle. Trzeba było na niego czekać. Następnego dnia pogoda była równie marna. Podzieliliśmy się na dwie grupy – wolniej i szybciej jeżdżących. Anka, żona Karola przydzieliła go do wolniej jeżdżących, mówiąc, że ona pojedzie z szybszymi, gdyż tak jest napalona na jeżdżenie na nartach, że nie ustoi. Nawet nas wtedy ubawiła ta jej szczerość. Wolniejsi przyjęli Karola ze spokojem, gdyż kolegujemy się od wielu lat więc poczekanie chwilę na kogoś nie stanowiło problemu. I tak jeździmy w ten sposób, że zatrzymujemy się co jakiś czas i sprawdzamy czy wszyscy są.  Jednak tego dnia Karol w ogóle nie mógł utrzymać się na nogach (później żona powiedziała, że to z powodu mgły, w której błędnik Karola „szalał”). Miał problemy z oddychaniem (Och, trochę go zatyka, powiedziała żona), był zdenerwowany, wpadł na narciarza i potłukł sobie bark (tamtemu nic się nie stało). Ci co z nim zostali mieli stracony dzień, bo przecież nie mogli go zostawić samego, a szybsi wraz z żoną przenieśli się do innej doliny.
W hotelu przy obiadokolacji Karol siedział markotny, powiedział, że zaraz pójdzie spać aby wypocząć  przed jutrzejszą jazdą. Popatrzyliśmy po sobie, a gdy poszedł do swojego pokoju powiedzieliśmy Ance co się z nim działo na stoku. - Na pewno nie może jeździć we mgle i na pewno musi go ktoś pilotować – oświadczyli wolniejsi.
- Ale przecież wszystko skończyło się dobrze, Karol jest zadowolony, że był z wami, że ciągle jakoś sobie radzi – wykrzyknęła Anka – wy wolno jeździcie, a ja musiałabym na niego czekać.
- My też musieliśmy na niego czekać – powiedzieli wolniejsi. – I jutro nie będziemy opiekować się Karolem. Wygląda na chorego, denerwujemy się, że coś mu się stanie, mamy zepsuty cały dzień.
- To tak, jak ja – powiedziała Anka – ja też się denerwuję. Ale przecież jesteśmy kolegami, zawsze pomagaliśmy sobie. Przecież widzicie, że jeździcie wolniej ode mnie więc tracicie mniej czasu, czekając na Karola.
Zaczęła się denerwująca dyskusja:
O granicach koleżeństwa: czy żona ma prawo wymagać, aby któryś z kolegów poświęcił swój wymarzony (i kosztowny) urlop na opiekę nad jej mężem ?
Byliśmy zdania, że nie ma takiego prawa. Więcej, Anka wprowadziła nas w błąd mówiąc, że Karol jest w dobrej kondycji. Nie był i nie powinien jechać w Alpy. Nie zabralibyśmy go, gdybyśmy wiedzieli, że będzie się przewracał i cierpiał.
I o granicach rozsądku: czy warto ryzykować utratą zdrowia dla jeszcze jednego tygodnia w życiu spędzonego na nartach? To pytanie każdy sobie zadawał. Wiemy przecież, że nadejdzie taka zima, gdy nie będziemy w stanie pojechać na narty. Z ogromnym żalem i z wielkim poczuciem straty odstawimy swoje deski do kąta. Smutne to ale prawdziwe.
Alina z Mińska

 

Droga Alino z Mińska

Zupełnie jakbym przy tym był. Też od lat jeździmy stałą grupą, trochę większą bo ok.80 osób, na narty do Austrii czy Włoch. Jest to zawsze wydarzenie. Czekamy na to cały rok i nie tylko czekamy ale ciułamy pieniądze, bo taki wyjazd na tydzień kosztuje niestety trochę więcej niż miesięczna emerytura. Nie jest to bez znaczenia. Mamy podobne sytuacje choć nie tak drastyczne. Wracając jednak do Twojego opowiadania to:
1. Uważam, że Anka jest po prostu egoistką i w dodatku 100% przeciwieństwem koleżeńskości.
2. Jest to podłość z jej strony, że „wciska” Wam swego małżonka pod opiekę, psując Wam wymarzone i kosztowne narty.
3. Jestem przekonany, że Karola markotność wynika z tego, że widzi on i rozumie, że jest dla Was ciężarem, ale jego męskie „EGO” nie pozwala mu przyznać się Ance, że już po prostu nie może jeździć na nartach. Rozumiem go, bo to trochę jak żołnierz na froncie, który musi w pewnym momencie wywiesić białą flagę. W naszym przypadku wywiesić flagę oznacza żyć nadal w świętym spokoju pod opieką przyjaciół...
4. Co ja bym zrobił na Twoim miejscu i także na miejscu Twoich pozostałych znajomych, bo jak czytam, ich to także wkurza i nie wiedzą co z tym zrobić? Ja po prostu przy kolacji czy innym towarzyskim spotkaniu grupy, otwarcie powiedziałbym Ance, przy wszystkich, co o tym myślę. Skoro zmusiła (tak czuję że wywarła na niego jakiś "pressing") Karola do tych cierpień, to niech się sama nim opiekuje, a nie podrzuca go innym, jak kukułka jajo. To porostu jest świństwo. Postawienie sprawy jasno było by wspaniałym „testem na przyjaźń”. Jeśli Anka by się obraziła to znaczy, że ta przyjaźń była jednym wielkim udawaniem. Jeśli przyjęła by krytykę i przyznała Ci rację, jakoś tam ze smutkiem nawet, to znaczy, że przyjaźń trwać będzie nadal i na następne narty pojedziecie w 7 osób lub jeśli Karol np. dobrze gotuje, to może z Wami jeździć i uprawiać trekking „na dole” w czasie, gdy Wy jeździcie. Możecie wtedy wynająć apartament zamiast mieszkać w hotelu (a jest to zdecydowanie tańsze), a Karol przygotowywał by Wam obiadokolację podczas której dalej uprawialibyście, jak dotychczas, KOLEGING. Bardzo by Wam to zmniejszyło koszty, a Karol czułby się potrzebny no i co najważniejsze byłby z Wami w górach i nawet lekko wybiegany podczas wcześniejszego trekkingu.
5. Powinnaś wykonać taki test na przyjaźń. Jeśli Anka go nie zda to znaczy nie była warta przyjaźni. Szkoda, ale nie wyobrażam sobie przyjaźni bez 100% szczerości.
Życzę aby Anka sprawdziła się, choć będzie to trudne, bo niestety egoistką jest czego dowiodła. A może to tylko głupota???

Zrzędliwy Dziadek Funio

Poprawiony: czwartek, 09 stycznia 2014 15:09