Nie ma dnia bym nie wspominała swoich Rodziców
Wpisany przez Wanda Siwonia   
sobota, 23 stycznia 2021 22:00

Nie ma dnia bym nie wspominała swoich Rodziców

Historia moich rodziców, Władysławy z domu Mizik i Władysława Bednarczyka, jest standardowym przykładem powojennych losów wielu młodych ludzi.

Można powiedzieć że tu się zaczęło - w Rybinie

Mama - Władysława z domu Mizik urodziła się na Wileńszczyźnie. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła, na wsi między Lidą i Oszmianą. Życie tam wspominała z wielkim sentymentem do końca swoich dni. Czas wojny i sytuacja powojenna sprawiły, że dwóch, z jej czterech braci, którzy sprzeciwiali się działaniom Rosjan, wywieziono na Syberię. W tej sytuacji rodzice postanowili chronić pozostałe dzieci. Zdecydowali, że moja mama Władzia i dwaj jej bracia Franciszek i Feliks wyjadą do Polski. Wyruszyli jednym z transportów późną jesienią 1946 roku. Po długiej podróży , jak wielu innych, dojechali do Gdańska. Z opowiadań wiem, że miasto, które ujrzeli wywołało w nich przerażenie i łzy. Chwilowo zamieszkali w PUR-rze (Państwowy Urząd Repatriacyjny) na ulicy Straganiarskiej. Pochodzili ze wsi. Nie chcieli mieszkać w mieście więc poprosili o skierowanie na wieś. Trafili do Rybiny na Żuławach. Gospodarstwo duże ale ogołocone. Nadeszła surowa, bardzo ciężka zima. Przymierali głodem. Boże Narodzenie spędzili w chłodzie o kilku ziarnach fasoli. Postanowili zmienić swoje życie. Wysłali młodszego z braci na poszukiwanie lokum. Po kilku dniach wrócił z dobrą wiadomością. Z tobołkami na plecach, przez zamarznięte pola i kanały dotarli do Gdańska. W styczniu 1947 roku zamieszkali na Dolnym Mieście, na ulicy Szczyglej. Dom, chociaż zabity deskami, stoi do dzisiaj. Zajęli dwa malusieńkie mieszkania na parterze, po prawej i lewej stronie korytarza, z oknami od ulicy, ciemnymi kuchniami i ubikacją dla tych lokum pod schodami na korytarzu. Pamiętam to, bo tam się urodziłam i w tym domu mieszkaliśmy do 1958 roku. Potrzebne sprzęty znajdowali w ruinach i opuszczonych komórkach. Mama z młodszym z braci zajęła pomieszczenie po lewej stronie korytarza, a drugi brat po prawej. Młodszego, Felka szybko wzięto do wojska. Po zakończeniu służby podjął studia, został inżynierem i po kilku latach zamieszkał we Wrzeszczu. Starszy Franciszek , jeszcze w rodzinnym domu uczył się krawiectwa, więc "skombinowali’" maszynę do szycia i interes zaczął kwitnąć. Zatrudnił się również jako kuśnierz w Gdańskich Zakładach Futrzarskich. Bracia postanowili, że siostra będzie siedzieć w domu i dbać o nich. Pranie, sprzątanie i gotowanie szybko wyprowadziło młodą dziewczynę z równowagi. Tym bardziej, że mieszkania te stały się otwarte dla wielu takich jak oni. Nocowali tam i pomieszkiwali koledzy, znajomi i współziomkowie. Władzia postanowiła się uniezależnić. Szybko znalazła pracę. Pracowała przy odbudowie Starego Miasta. Na specjalnych, drewnianych nosidłach, transportowała cegły, odgruzowywała piwnice Dworu Artusa, pozowała kamieniarzom. Jej postać jest utrwalona, w kamiennej figurze na tymże Dworze Artusa, obrazującej Sprawiedliwość. Pięknie śpiewała, została zauważona i wciągnięta do zespołu. Wrócił z zesłania najstarszy z braci Stanisław, który dołączył do rodzeństwa. Mieszkania na Szczyglej odwiedzało wielu chłopaków, wśród nich był też mój tato Władysław.

Tata - Władysław Bednarczyk urodził się na Kielecczyźnie. Czasy dzieciństwa i młodości spędził w malutkiej wsi pośród lasów, między Sandomierzem i Klimontowem. Czasy te wspominał niechętnie, gdyż w domu rodzinnym miał bardzo trudną sytuację. W czasie II Wojny Światowej pomagał partyzantom, współpracował z Jędrusiami. Jako 16 letni chłopak został ranny, musiał się ukrywać. Po zakończeniu działań wojennych pracował na roli. Gdy osiągnął pełnoletność dostał wezwanie do wojska. Trafił do jednostki w Braniewie. Sprawował się tam dobrze, uzyskał stopień kaprala. Po ukończeniu służby osiedlił się w Gdańsku. Znalazł pracę na Dolnym Mieście. Zatrudnił się w Gdańskich Zakładach Futrzarskich, gdzie pracował w straży przemysłowej. Na ulicę Szczyglą trafił dzięki mojemu wujkowi Franciszkowi Mizikowi, który to był duszą towarzystwa. Przychodził do chłopaków grać w karty. Z opowiadań wiem, że początkowo, Władzia w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Był młodszy od niej o trzy lata. Ona, jednak wpadła młodemu kawalerowi w oko. Wspominał, że była bardzo wesoła, pięknie śpiewała, była zaradna. Ich los był podobny, więc jak mówił, zagiął na nią parol. Zaczął przychodzić, nie tylko do chłopaków i nie tylko na karty.


Ślub wzięli , 13 maja 1952 roku w Kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, przy ulicy Łąkowej. Przyjęcie weselne odbyło się na Szczyglej. W jednym mieszkaniu była gościna, w drugim tańce. Suknia i welon były pożyczone. Muzykę zapewnił jeden z kolegów grający na akordeonie.

Następstwem tego małżeństwa jestem ja Wanda, rocznik 1952 i mój brat Mirosław, rocznik 1956.

W mieszkaniu na dole mieszkaliśmy we troje: tato, który w międzyczasie, zmienił stanowisko w GZF, ze strażnika przemysłowego na pracownika produkcji, zaczął zarabiać więcej. Mama, która zrezygnowała z pracy ze względu na mnie. No i ja. Tak było do 1955 roku, w którym to zwolniło się mieszkanie na drugim piętrze, przy schodach po prawej stronie. Mama, jako że, była zaradna, wystarała się o przydział na ten lokal. Zamieniliśmy mały wąski, ciemny pokój z jednym oknem, ślepą kuchenką i kibelkiem pod schodami na korytarzu, na duży, słoneczny pokój z dwoma oknami, większą kuchnią i kibelkiem w rogu w kuchni. Na górze urodził się mój brat. Była nas czwórka. Tato pracował w GZF, mama wychowywała nas. W jakiś sposób dowiedziała się, że jest ,,chałupka” do zamiany. Z przekazów wiem, że poszła, wypytała, załatwiła. Rodzice dopłacili Państwu Jurkiewiczom (było to starsze małżeństwo) i w 1958 roku przeprowadziliśmy się na ulicę Toruńską. Były to dwa pokoje, kuchnia, przedpokój, ubikacja. Salony, jak mawiali rodzice. Tato pracował w ,,futerkach,, do emerytury. Mama w 1970 roku ze względu na stan zdrowia dostała rentę zdrowotną, pracowała w zakładach INCO na Elbląskiej lub Barbary. Dożyli w tym mieszkaniu do późnej starości, w 2002 roku świętowali 50 rocznicę ślubu. Uroczystość odbyła się w tym samym kościele co przed laty.

Gdy, po osiemdziesiątce, zaczęli wymagać uwagi i opieki zamieszkali u nas na Mazurach, gdzie poniósł mnie i moją rodzinę los. Mama żyła 80 lat, w tym ostatnie 1,5 roku u nas. Tato Władek przeżył swoją Władzię 11 lat. Zmarł mając, prawie 92 lata.

Rodziców już nie ma, ale to dzięki nim, moje dzieciństwo i młodość upłynęły na Dolnym Mieście. Szkoła Trójka, wszystkie zakamarki, ruiny zwane przez nas ,,murkami,, sławetny ,,baczek,, , ,,nasz jordanek,, no i budka Państwa Lewandowskich sprawiły, że ciągle wracam w myślach do tych czasów.

Mieszkanie po moich rodzicach zawsze czeka na nas. Często odwiedzam moje ulice, moje kąty. Przypominam sobie nazwiska sąsiadów, koleżanek i kolegów, miejsca w które chodziłam z rodzicami. Zmienia się wszystko w wielkim tempie, pięknieje a ja mam w pamięci obrazy sprzed tylu lat. I wiem, że było to miejsce wyjątkowe

Wanda Siwonia


Poprawiony: sobota, 23 stycznia 2021 23:29