"Dżentelmeni" – kryminał w stylu czarnej komedii |
Wpisany przez Zofia Zubczewska |
sobota, 22 lutego 2020 10:05 |
"Dżentelmeni" – kryminał w stylu czarnej komediiSzybka akcja, pełna zaskakujących zwrotów. Ostra walka o duże pieniądze między kilkoma gangami, w zasadzie bez mordobicia oraz przekleństw. Bohaterowie ubrani w modne ciuszki giną w sposób szybki oraz estetyczny.
Kolejna gwiazda to Matthew Mc Canaughy, którego znam z ról uroczych, raczej romantycznych mężczyzn, a tymczasem zobaczyłam go jako śmiertelnie niebezpiecznego króla narkotykowego gangu (uprawa i handel marihuaną), zaprzyjaźnionego z angielską arystokracją. W zagrożonych ruiną zamkach wynajmuje on rozległe, zabytkowe piwnice, w których uprawia konopie. Jego żonę gra Michelle Dockery, niezrównana lady Mery z serialu i filmu „Downton Abbey”. Jej brytyjski chłód oraz nieskazitelne maniery nie nikną nawet, gdy delikatnie rozkazuje napastnikowi - „wypierdalaj”, a następnie przemocą rozłożona na stole czeka na brutalno-seksualny atak źle wychowanego gangstera o rysach azjatyckich. Taka z niej Królowa. No i ostatni mój ulubieniec (ale nie ostatnia gwiazda tego filmu) Colin Farrel, którego grube i zadziwiająco ruchliwe brwi zawsze przyciągają moją uwagę. W „Dżeltemenach” gra Trenera i właściciela klubu sportowego. W klubie uczy chłopców zgarniętych z ulicy (przeważnie ciemnoskórych) jak poprzez opanowanie sztuki mordobicia można wyjść na ludzi. Jest idealistą wplątanym w walkę, której wcale nie chciał. Jak z tego widać towarzystwo jest mocno mieszane. Gdy film się zaczyna każdy jest zajęty swoimi sprawami, aż tu Król Marihuany, czyli Mickey ogłasza chęć sprzedaży swego interesu. Okazuje się, że włożył kij w mrowisko, ponieważ wszystkie gangi marzą o przejęciu „złotego jaja” . Każdy udaje, że chce je kupić lecz jakoś nikomu to nie wychodzi, skutkiem czego, co minutę ktoś niechcący wypada przez okno lub traci życie w inny sposób, równie zabawny . Reżyser – Guy Ritchie, nazywany mistrzem filmów gangsterskich – panuje nad całym tym szalonym rozwojem sytuacji, żeby jednak ułatwić widzom zrozumienie intrygi wprowadza do gry narratora – zubożałego dziennikarza Fletchera (Huhg Grant), który wyjaśnia kto jest kim oraz opowiada, że ma swój plan zarobienia kasy bez kupowania upraw marychy. Mówi bardzo dużo i bardzo szybko ślicznie wymawiając słowa w idealnie brzmiącym brytyjskim angielskim. Tu pewien problem bo ilość "literek" w podpisach jest tak duża i tak szybko następująca po sobie, że nie można czasem nadążyć - czytając - za oglądanym obrazem, natomiast czysta muzyka jest tak upojna i niezauważalna, że ...zasnęłam. Obudził mnie śmiech mego męża, który rozbawiony nie odrywał oczu od ekranu. A tam dochodziło właśnie do ostatecznych rozrachunków. Biło się kilka gangów : żydowski, ciemnoskóry, chiński, chłopcy z klubu Trenera umundurowani w kraciaste wdzianka, angielski (może zmieszany z amerykańskim), rosyjski, tylko polskiego nie było. Zresztą nie widuję w zagranicznych filmach polskich gangsterów, może dlatego, że ostatnio mają co robić w kraju, nazywają się...
|
Poprawiony: sobota, 22 lutego 2020 22:44 |